niedziela, 31 marca 2019

#43 Zrobiłeś to?

Taka, wstał z miejsca, gdzie wcześniej przysiadł i powolnym krokiem podszedł do dawnych przyjaciół. Z kamienną miną, wrzucił ich głębiej w brudną wodę, a następnie spokojnym krokiem skierował ku Lwiej Skale. Po drodze zadał sobie wiele ran. Wyraz pyska przybrał na przerażony, a oczy zamgliły mu się sztucznie ze smutku.

Gdy Taka zbliżał się do Lwiej Skały, westchnął przeciągle. Na prawdę miał nadzieję, że to łykną. Ale co jeśli nie?
Syn Uru przesuwał się do przodu. Był świadomy swoich ran, wyrazu pyska i pojedyńczej krwi. Z przeciwnej strony biegli ku niemu mieszkańcy Królestwa, w tym jego matka, brat.
W tej chwili, to jednak nie miało znaczenia dla dawnego księcia.
Sarafina dotarła do niego pierwsza, szaleńczo rozglądając się wokół.
-Gdzie Jasiri? Gdzie mój partner?  Gdzie Jasiri?!  Co mu zrobiłeś!?-warczała, w stronę Taki.  Sarabi prędko odepchnęła przyjaciółkę do tyłu.
Stado lwioziemców otoczyło brązowego lwa, szepcząc coś niespokojnie. Uru wepchnęła się na sam początek, by podejść spokojnie do syna. Jak to u matek bywa, zaczęła czyścić jego uszy z całą dokładnością.
Taka odsunął się, gdy Mufasa stanął obok. Król miał kamienny wyraz na pysku.
-Co się stało, bracie? Słyszeliśmy ryk.
-Taka, ty jesteś cały podrapany!-wrzasnęła przerażona Uru
Taka aktorsko pochylił głowę, by spojrzeć na własne łapy. Jego oczy nabrały się smutkiem, a  ciało zażdzało.
-J-ja.. ja.. nie dałem rady ich uratować. Tak mi przykro.
-Mów natychmiast, gdzie jest Jasiri!-oczy Sarafiny zrobiły się wilgotne od łez. Lwica domyślała się, co się stało i nawet mocny przytulas przyjaciółki nie mógł jej pocieszyć.
-Oni...   Zostaliśmy  zaatakowani przez szakale podczas naszego patrolu na granicy. Było ich zbyt dużo.  Moi kompani osłabli.  Musiałem użyć ryku, by ich uratować.-zrobił przerwę, by wziązć głęboki wdech,-ale było już za pózno..
-Nie musisz opowiadać teraz, jeśli nie czujesz się na siłach..-powiedziała spokojnie Sarabi.
Taka spojrzał na nią.
-Muszę opowiedzieć teraz!  Ja...   gdy do nich dotarłem, z ich ciał pozostały jedynie marne kawałki. Zginęli na miejscu.
-Zabił ich twój ryk?-spytała Sarafina cichutko.
-Nie, szakale!  Ponieważ nie mogłem im pomóc, zrzekłem się ryku przed przodkami. Nie zasłużyłem na niego , po tym co spotkało moim przyjaciół!-skłamał.
Uru polizała syna ponownie za uchem.
-Już dobrze, synu. Jesteś bezpieczny,-zwróciła się do najbliższej lwicy stojące obok,-Poślij po Rafikiego, niech go opatrzy.
-Lwice polujące powinny jeszcze coś upolować,-mruknął Mufasa, skinieniem głowy wskazując na Sarafine,-Pójdą bez ciebie. Ty również powinnaś udać się do Rafikiego.
-Nie pochowamy nawet jego ciała?!-wrzasnęła Sarafina,-Czy taki jest wyrok przodków, czy twój!?
-Ciał nie ma. Zakopałem to co z nich zostało. Jutro mogę ci pokazać gdzie konkretniej.
-To nie będzie konieczne, Tako,-Mufasa spojrzał w jego stronę,-W tej chwili, ważne jest byś wrócił do zdrowia. Zrobiłeś co mogłeś,-położył ogon na jego ramieniu.
Taka spróbował się nie skrzywić. Skinął głową, dalej udając ogromny smutek.
Następnie lew ruszył w stronę Lwiej Skały, za resztą lwic.  Przystanął, zbliżając się do Sarabi i Sarafiny.
-Przykro mi z powodu jego śmierci.
Sarafina spojrzała na niego szerzej otwartymi z bólu oczami, ale nic nie powiedziała. Taka ruszył więc dalej przed siebie. Gdy nikt nie patrzył akurat w jego kierunku, brązowy uśmiechnął się.

***

Uru była wdzięczna, gdy Rafiki pojawił się na Lwiej Skale, by zbadać jej syna. Sarabi jeszcze nie wróciła , ale na szczęście była z Sarabi. Dawna królowa bała się otóż, że lwica wyrządzi sobie krzywdę. Było jej bardzo przykro, z powodu śmierci członków lwiej straży i dziękowała przodkom, że jej własnemu synowi nic się nie stało. Nie wiedziała, czy przeżyłaby stratę kolejnej bliskiej osoby. Najpierw Thema, pózniej Ahadi..
Przynajmniej zostanie jej dziecko.-pomyślała, kierując się w stronę jaskini. 

Członkowie stada, leżeli na swoich miejscach. Część z nich rozmawiała, część płakała, a jeszcze inni wpatrywali się bez dzwięku w ciemne ściany. Lwice polujące wróciły z polowania, bo na środku jaskini leżała świeża antylopa. Uru nie była jednak głodna... nikt nie był. Nawet lwiątka nie miały ochoty na zabawę.
Brązowa lwica położyła się na swoim miejscu przy podwyższeniu. Wpatrzona w swoje łapy, odbiegła myślami do dawnych beztroskich lat.
Wtedy poczuła jak dotyk na plecach. Spojrzała w górę, prosto w stronę Rafikiego. Mandryl uśmiechnął się lekko i gestem dłoni zaprosił ją na podwyższenie.  Uru więc wstała. Cieszyła się na widok szamana, który na dodatek był jedynym elementem, który za jej życia na pewno się nie zmieni. Rafiki miał świetną formę, wciąż trzymał ten sam kij, miał specyficzny charakter.
U boku szamana zwykle stała Zuzu, ale teraz ani jej, ani Zazu nigdzie nie było.
Brązowa lwica usiadła obok Rafikiego. Już dawno nie spała na podwyższeniu, od czasu, gdy przestała być królową. Wpatrzona w swoje stado, nie żałowała jednak tej decyzji. Ufała Mustafie i wiedziała, że będzie dobrym królem. Gdyby tylko mogła doczekać swoich wnuków..
-Chciałeś mnie widzieć.
-Dziękuję,-skłonił się z szacunkiem szaman,-Zbadałem Takę. Dałem mu też zioła na uspokojenie, zasnął.
Uru zaciekawiona rozejrzała się po jaskini i faktycznie zauważyła Takę, na samym końcu podwyższenia. Brązowy syn spał w najlepsze.
-Jestem wdzięczna,-następnie westchnęła,-Nikt nie spodziewał się takiej tragedii.
Rafiki położył przyjaznie rękę na jej ramieniu. Gdy Uru spojrzała na niego uważniej, dostrzegła dziwny wyraz oczu mandryla. Jej podświadomość kazała o to zapytać:
-Co cię martwi?
-Nic..-ton jego głosu zdradził jednak , że kłamie. Mandryl westchnął. Zeskoczył na ziemię i ostrożnie przeszedł w stronę wyjścia z jaskini.  Uru pobiegła za nim, wyciągając przed siebie łapy. 
Zatrzymała mu drogę, gdy chciał już zejść z Lwiej Skały.
-Powiedz proszę, co cię martwi. Czy duchy zesłały jakąś złą przepowiednie?
Uległ.
-Podejrzewam, że to nie szakale za tym stoją..-zawahał się,-..duchy przodków były bardzo niespokojne. Jesteś wierząca, Uru, więc domyślam się, że moje słowa sprawią ci ból na sercu. Podejrzewam... że to Taka pozbył się konkurencji..
W myślach Uru zagotowało się.  Otworzyła szerzej oczy, a z jej gardła wydobyło się ostrzegawcze warczenie. Wystawiła pazury, gotowa potraktować nimi szamana. Zwyciężył jednak spokój i dobre wychowanie. Lwica pochyliła się w jego stronę.
-Masz racje, należy ufać Duchą Przodków, ale  nie każdy szaman jest w stanie ich zrozumieć..
Rafiki skłonił się z szacunkiem, po czym szedł z Lwiej Skały bez słowa.

Dalej zraniona Uru, zeszła po stopniach i udała się w stronę wodopoju. Droga minęła jej dłużej niż zwykle. Zmęczona, ułożyła się nad brzegiem i napiła chłodnej wody.    Woda jakby zmyła wszelki gniew. Uru zdała sobie nagle sprawę, co jej słowa musiały znaczyć dla Rafikiego. "Nie jesteś tutaj potrzebny, nigdy nie będziesz na tyle mądry by móc doradzać"
Wbiła pazury w ziemię. Ależ była niemiła!  On tyle dla niej zrobił,a  ona go tak zraniła.
Nie wstała jednak z miejsca. Nie będzie go przecież przepraszać!
Pochyliła się , by ponownie się napić.
Coś nie dawało jej spokoju.   Lwica przeniosła wzrok na niebo.
-Ahadi, najdroższy.. co mam zrobić? Czemu wierzyć?
Córka Asali jeszcze chwilę spoglądała w zachmurzone niebo , nim znów przeniosła czerwone oczy w stronę wody. Spoglądając na swoje odbicie, po raz pierwszy wychwyciła idealne cechy rodziców. Wygląd ojca, charakter matki.  Jej dzieci także nosiły cząstkę jej w sobie.   Po śmierci, na zawsze pozostanie na Lwiej Ziemi, jeszcze przez wiele sezonów, póki pamięć o niej i jej ród, będą trwać.

Przez jej głowę przemknęło pytanie: Czy Taka mógłby naprawdę pozbyć się przyjaciół? Po tej kłótni?  Przecież tak za nimi tęsknił,  a to szakale są tymi złymi, agresywnymi... na pewno!
Gdy wstała z ziemi, by ponownie udać się na Lwią Skałę,piekło ją serce.  Taka.. jej drogi młodszy syn.  Obdarzony przez naturę sprytem, ale zabrana została mu siła. Ponieważ był trzecim z rodzeństwa, daleko mu było do władzy. Zyskane stanowisko strażnika nie wystarczało mu i z zazdrością spoglądał w stronę brata, gdy Mufasa oglądał królestwo.
Brązowa lwica nagle stanęła jak wryta w ziemię. Rafiki mógł mówić prawdę.
Znała trochę członków straży jej syna. Byli spokojnymi i uczciwymi lwami. Dlaczego mieliby zrobić coś złego, lub nie poradzić sobie w walce. Czyżby nie zamierzali zawrócić?
Potrząsnęła szybko głową. Nie,  Taka nie mógłby skrzywdzić brata. Byli przecież sobie tak bliscy i mimo oddalenia, dalej im na sobie zależało.

Jako matka nie mogła przyjąć do siebie myśli, że jej syn.. mógł być potworem.
Będąc już na Lwiej Skale, ostrożnie wślizgnęła się do jaskini.  Lwice z szacunkiem ją powitały. Również ona z szacunkiem schyliła ku nim głowy.
Wykonała skok w stronę podwyższenia i z ulgą zauważyła, że Taka je góralka. Brązowa lwica podeszła bliżej, by polizać go za uszami.
-Jak się czujesz?
-Lepiej.
Na te słowa lekko drgnęła, a intuicja kazała jej zachować czujność.
-Nie smucisz się już z powodu śmierci towarzyszy?
Taka spojrzał na nią szybko.
-Oczywiście, że smucę, matko! Tyle lwic straciło właśnie mężów, a ja... nie dałem rady ich uratować! Zginęli przez te głupie szakale! Brakuje mi ich tak bardzo!
W oczach Taki na chwilę błysnęło jednak rozbawienie i Uru ze smutkiem pokręciła głową.
-Zrobiłeś to?
Sierść Taki się najeżyła.
-Co zrobiłem?
-Czy użyłeś ryku przeciw nim?
Tace drgnęła powieka. Wystawił kły.
-Idę odwiedzić Sarafinę. Potrzebuje pocieszenia!
Jego mama śledziła jeszcze chwilę ruchy syna, gdy ten opuszczał rodzinną jaskinię. Nie zaprzeczył. Westchnęła i ułożyła się w miejscu w którym wstała, mając nadzieję, na szybki sen. Nie zgłodniała.

***

Mufasa błądził po trawiastym podłożu , wzrokiem przeszukując sawannę.  Zachodziło słońce, jego oczy robiły się senne, a żołądek prosił o pożywienie.  Król mijał wiele zwierząt, które oddawały mu pokłon. Kierował się na początku w stronę granicy, ale pózniej zawrócił. Co go tam ciągnęło?  
Lew nie chciał jeszcze wracać na Lwią Skałę. Zamiast tego wybrał kierunek nad wodopojem. Usiadł na płaskiej skale, pod drzewem.
Niewiele czasu pózniej  usłyszał kroki. Nie musiał się jednak odwracać, doskonale wiedział kto to. Napłynął do niego słodki zapach wcześniej, nim Sarabi wtuliła się w jego grzywę. Mufasa pochylił się odrobinę, by polizać ją w głowę,  następnie mocniej przytulił. W ten zimny dzień, cieszył się, że może wtulić się w jej ciepłe futro.
Oboje obserwowali mieniącą się w zachodzącym słońcu wodę. Każdy zatopiony we własnych myślach...
-Może powinniśmy pomyśleć o imieniu?-to był głos Sarabi, która postanowiła przerwać nieznośnią ciszę.
-Wszystko zależy od tego, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka,-powiedział król, kierując pełne czułości spojrzenie na brzuch żony.
Sarabi dotknęła go końcówką ogona.
-A co byś wolał?
-Syna,-odparł zdecydowanym tonem Mufasa i tak szybko, że Sarabi zaśmiała się.
-Mi to chyba obojętne, chciałabym tylko by było zdrowe.
-Niech czuwają przodkowie.
-Wyobrażam sobie , nasze energiczne i ciekawskie lwiątko,-Sarabi odsunęła się odrobinę, by spojrzeć w oczy partnera,-Chyba mam już odpowiednie imię, ale powiem ci je dopiero wtedy, gdy dziecko się urodzi.
-Aż tak długo mam pozostać w niepewności?
-Aha,-widziała, że oczy Mufasy rozbłysły.  Złączyła z nim ogon.
Lekki wiatr, musnął ich futra i zmusił chłodną wodę, by ta się poruszyła. Sarabi włożyła w nią łapę.Wycelowała strużkę wody prosto w stronę partnera. Mufasa zaśmiał się, po czym odpowiedział tym samym.
Zabawa trwała kilka minut, bo wszystko zepsuł Zazu.  Majordamus pojawił się pierwszy raz po długim czasie, przysiadł na kamieniu i uprzejmie pochylił głowę.
-Panie.. moje kondolencje w obliczu tej tragedii
-Kondolencje należą się rodziną poszkodowanych, Zazu,-mruknęła Sarabi, wbijając w ptaka wzrok.
Mufasa przewrócił oczami. Zazu zawsze lubiał dużo rozmawiać i wyglądało na to, że prędko nie odleci. Zwrócił więc wzrok w stronę Sarabi.
-Jeśli chcesz, możesz ruszyć na Lwią Skałę i trochę odpocząć.
-Wolę zostać,-odpowiedziała szybko i mocniej złączyła z Mufasą ogon.
-Więc panie.. co zamierzasz zrobić w sprawie winnych?-Zazu spojrzał na Mufasę wyczekująco, a gdy ten długo nie odpowiadał, chrząknął:-Szakali.. To one zaatakowały Lwią Straż.
-Nie wiem jakie były ich zamiary. Może nie chciały ich zabić?  Nie mamy żadnych dowodów oprócz słów mojego brata.
-Właśnie TWOJEGO brata,-mruknął Zazu,-Jest jaki jest, ale był przywódcą..
-Słowo przeciwko słowu,-odpowiedział mu na to Mufasa,-Porozmawiam  z Kifo, przywódcą szakali, a pózniej jeszcze raz z Taką. Może znajdą się jacyś świadkowie?
-A jeśli nie znajdą?-wciąż naciskał majordamus.
Mufasa westchnął. Spojrzał na własne łapy. Musiał to przemyśleć.
-Prawo nakazuję mi ich wygnać,-przełknął ślinę Król. To słowo. "Wygnać". Mufasa nie chciał go użyć, chodz w jego sprawiedliwym jak dotąd życiu, pewnego dnia będzie musiało się pojawić. 
Zazu zadowolony z odpowiedzi, odleciał, skłaniając się wcześniej. 
Mufasa i Sarabi powrócili do obserwowania sadzawki. Jednak w ciszy znudziło im się to na tyle szybko, że pokierowali kroki w stronę Lwiej Skały.

***

W tym samym czasie, Sarafina dalej  pogrążona w niewielkiej jaskini na Lwiej Skale, leżała z głową opartą na łapach.  Miała łzy w oczach, a w sercu trwał piekący ból.  Nie płakała, bo oczy bolały ją od tego. W myślach kotłowało się wiele pytań. Marzyła, by ujrzeć jeszcze kiedyś ukochanego. 
I wtedy cichy głos wyszeptał jej do ucha.
Wszystko będzie dobrze.
Sarafina uniosła głowę. Dobrze? Jak miało być dobrze?! 
Dotknęła ogonem brzucha. Jej maleństwo, nigdy nie ujrzy ojca..   
Muszę się nim zaopiekować cokolwiek by się działo.

Do jaskini wszedł Taka. Książę z blizną, rozglądał się wokół zaciekawionym wzrokiem. Sarafina w  milczeniu śledziła jego poczynania dłuższą chwilę, póki królewski brat, nie zatrzymał się przed nią. Położył się tak, by móc spojrzeć jej w oczy.
Sarafina je zmrużyła.
-Czego chcesz?
-Jeszcze raz cię przeprosić, że nie dałem rady ich uratować. Jego.
Sarafina przyjrzała się uważniej jego oczom i zjeżonej wciąż sierści. Niespodziewanie dla nich obu, pochyliła się i polizała go za uchem.
-Wiem. Byli twoimi kolegami. Nie chciałeś wyrządzić im nic złego.-poczuła, że znów chce jej się płakać. Przełknęła gorzką ślinę,-Ale nie zmienisz czasu, Taka..  Jasiri nie żyję, a ja spodziewam się jego lwiątka.
Oczy Taki otworzyły się szerzej.
-Spodziewasz się dziecka?  Z nim?
-Przecież wiedziałeś, że jesteśmy parą, prawda?-Sarafina podajrzanie prześledziła go wzrokiem,-I prędzej czy pózniej doczekamy się dziecka. Szkoda, że w takich okolicznościach.
-Jasne... ale to ciężkie do przeżycia,-odparł Taka. Lew wstał na równe łapy,-Masz ochotę przejść się na jakiś spacer?
-To miłe, ale wolę.. zostać sama.
Te słowa wystarczyły Tace, bo skierował się do wyjścia od strony bocznej. Ruszył przed siebie. Taka wiedział, że zmierza do hien, ale Sarafina o tym nie zdawała sobie pojęcia. 
Przypomniała sobie, jak kiedyś była w nim zakochana. To uczucie wygasło, stało się nie do odbudowania. A może była jednak jakaś nadzieja?
Potrząsnęła głową. Skaza musiał pozostać dla niej nikim.  On miał swoje życie, ona miała własne.  Przesunęła językiem po brzuchu. Wkrótce wszystko zmieni się na lepsze, prawda?

♡♡♡♡♡

Cześć. Zdążyłam z rozdziałem!  Uf..      
Mam nadzieję, że roz. 43 wam się spodobał. Wiecie, że jedynie dwa rozdziały dzielą nas od epilogu?  Przykro mi, że blog dociera do końca, ale wiecie.. nic nie jest wieczne :c   
[*] dla mojej cudownej Lusi
W kolejnym rozdziale.. będzie się działo!  Pojawi się już w kwietniu, w nieokreślony dzień, więc go wypatrujcie.  
Pozdrawiam
~Emilka Uru