wtorek, 30 kwietnia 2019

#44 Simba

Kilka miesięcy później
 
Uru nie miała wątpliwości. To będzie udany dzień. Jeden z najlepszych od wielu miesięcy. Brązowa lwica wspięła się na sam szczyt Lwiej Skały, by odetchnąć świeżym powietrzem. Poczuła jak powietrze muska jej pysk.
Zmrużyła oczy, gdyż promienie słońca raziły ją w oczy. Lwica westchnęła, czując przyjemne ciarki przebiegające po plecach.
-Dzień dobry!-Zazu, nowy majordamus, zatrzymał się przed łapami Uru i ukłonił się z szacunkiem. Uru uśmiechnęła się, ale nie odrywała wzroku od krajobrazu.
-Witaj Zazu. Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?
-Dla królowej wszystko!
-Teraz będziesz miał nową królową,-powiedziała matka króla. Dopiero wtedy spojrzała na ptaka.-Przekaz zwierzętą, że jutro odbędzie się prezentacja królewskiego potomka. Czy to nie wspaniałe wieści?
-Mieszkańcy na pewno się ucieszą!-Zazu zamachał skrzydłami, wzbijając się w powietrze.
Uru spoglądała chwilę za nim, nim całkowicie odleciał.
Wtedy zeszła z czubka Lwiej Skały, by przysiąść przy innych lwicach, czekając przed jaskini. Z ogromnej jaskini należącej do stada, wydobywało się wiele niespokojnych dźwięków.
Jest przy niej Rafiki-pomyślała Uru.


Mufasa chodził  niespokojnie obok Lwiej Skały. Nie mógł uspokoić myśli, nie mógł przerwać bezmyślnego chodzenia. Strasznie denerwował się, że coś może stać się z Sarabi i ich dzieckiem...  Mufasa tak bardzo cieszył się , że zostanie ojcem. Opiekował się swoją małżonką przez całą ciążę. A teraz nawet nie mógł być przy niej by pomóc!
Fuknął, gdy przypomniał sobie, jak Rafiki go wygonił.
-Synu..
Mufasa zwrócił uwagę w stronę matki. Brązowa lwica stała na "schodkach", spoglądając na niego uważnie.
-Uspokój się, proszę
-Kiedy ja...
Uru uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach błyszczała czułość.
-Wszystko poszło dobrze. Sarabi urodziła syna.

***
 
Beżowa lwica otworzyła oczy. Czuła się taka zmęczona! Gdy jednak sobie przypomniała dlaczego, na jej pysku zagościł cudowny uśmiech.
Przy jej brzuchu, małe, złote lwiątko piło mleko, ugniatając łapkami jej bok. Sarafina nachyliła się, by obwąchać maleństwo.
-Jest zdrowy, Rafiki?
-O tak, silny z niego wyrośnie książę,-odpowiedział szaman,-Widzimy się na jutrzejszej ceremonii. Odpocznijcie.
Szaman opuścił jaskinię.
Sarabi leżąca w najciemniejszym odcinku jaskini, przyjrzała się wyjściu, w którym stał Mufasa rozmawiając z medykiem.
Sarabi uniosła następnie wyżej głowę, by polizać Sarafinę w brodę.
-Dziękuję, że przy mnie byłaś. Nie zmienia to jednak faktu, że musisz zaopiekować się Nalą.
Nala, córka Sarafiny, przyszła na świat niewiele dwa dni wcześniej. Była silną i śliczną lwiczką. Dumą swojej matki i całego stada. Otrzymała także świadczące o tym imię-"skarb".
 
Sarafina pokiwała głową.
-Zostawiłam ją z Kate, ale masz rację. Poradzisz sobie sama tej nocy?- całe stado miało na czas dzisiejszej nocy przenieść się do innej jaskini, by nowoupieczona matka mogła odpocząć.
-Oczywiście,- synek zaczął się wiercić, więc lwica musiała go przysunąć bliżej siebie, by go ogrzać. Była bardzo ciekawa, jaka będzie jego przyszłość. Jak dużo będzie miał znajomych, jakim będzie dzieckiem?  Z czułością polizała główkę syna. Jeszcze dużo czasu przed tym.
 
Sarafina spoglądała na nią w milczeniu. Znowu zatęskniła za Jasirim. Syn Sarabi będzie miał chociaż ojca, a Nala.. tylko ją.
Zacisnęła zęby. Obiecała sobie w tej chwili, że ochroni ją przed wszystkim co złym.
Lwica opuściła jaskinię, by zostać Sarabi  samą z Mufasą, który właśnie wszedł do jaskini.  Król z radością malującą się na pysku, przysiadł przy ukochanej.
Sarabi ze łzami w oczach, przytuliła się do jego grzywy.
-Najdroższy, czy przedstawić ci naszego syna?
Mufasa spojrzał na złote lwiątko.
-Jest taki idealny.
-Bo jest nas,-szeptem odpowiedziała lwica, gdyż lwiątko wyraźnie zasnęło.
-Mówiłaś, że masz dla niego imię,-spytał Mufasa
-Simab
-Simab.. Simab.. Simba...-mruczał pod nosem Mufasa.
Sarabi otworzyła szerzej oczy.
-Simba! Tak, to piękne imię.
-Pasuję do niego,-lew polizał najdroższą lwicę za uchem.
 


***
 
Następnego dnia
 
Nants'ngonyama bakithi baba [Nadchodzi lew]
Sithi hu ngonyama [O tak, to jest lew]

Nants'ngonyama bakithi babo [Nadchodzi lew]
Sithi hu ngonyama ngonyama [O tak, to jest lew]
Ingonyama [Lew]

Ingonyama [Lew]
Ingonyama nengw'e namabala [To jest lew i lampart]
 
 
Na Lwiej Ziemi rozpoczął się nowy dzień. Słońce wolno wschodziło ku horyzontowi. Tym razem jednak, zwierzęta były już na nogach i gnały ku Lwiej Skale, mieniącej się na samym środku potężnej sawanny.  Ptaki wzniosły się w górę. Słonie, nosorożce, zebry, żyrafy, a nawet małe góralki, pragnęły zobaczyć przyszłego dziedzica ich krainy.
 
 
Odkąd los rzucił nas tu na Ziemię,
olśniewa wzrok słoneczny blask.
Jest tu więcej dróg, niż ktoś przejść by je mógł,
więcej spraw, niż ogarnąć się da.
 
 
Na skale stał potężny lew, Mufasa, wpatrujący się w swoje królestwo z dumą. Zazu, królewski majordamus, wylądował u jego łap, skłaniając się do ukłonu.  Mufasa ucieszył się na jego widok w tym ważnym dniu.  Najbardziej jednak oczekiwał przybycia dwóch ważnych dla siebie osób.
 
 
Istnienia sens, jak pojąć gdy,
wokół nas niezbadany lśni ląd.
Ale Słońca twarz hen, w nieba lazur się pnie,
to lśniąc to nie, nieskończony ciąg.
 
 
Prędko pojawiła się jedna z nich.  Rafiki. Zwierzęta odsunęły się, by go przepuścić. Król Mufasa objł szamana w przyjacielskim geście, następnie prowadząc go prosto do syna. Przywitał się z Sarabi, która w łapach trzymała małe złote lwiątko.
Simba odwrócił się w stronę szamana. Wyglądał naprawdę słodko!   Rafiki rozłamał jeden ze swoich owoców, które były przymocowane do jego kija, by jego sokiem zaznaczyć ciało lwiątka. Od teraz należał do Kręgu życia.
Podniósł Simbę, by pokazać go zwierzętą zgromadzonym na dole. Uru z radością w oczach oglądała  całą ceremonie, śledząc ruchy szaman. Mufasa i Sarabi ruszyli powoli za nim na sam szczyt ich skały.
 
 
Mandryl bez  zastanowienia uniósł ku górze lwiątko. Książę był w pełnych promieniach słońca, widoczny dla wszystkich zwierząt, które oddały pokłon ciekawskiemu maleństwu.
 
 


Wieczny Życia Krąg, co prowadzi nas,
przez rozpaczy mrok, w nadziei blask.
Aby dojść do tych dróg, własnych i pisanych,
w ten wspaniały, Wieczny Życia Krąg.
 
 
Hipopotamy , nosorożce, zebry, gepardy, skłoniły głowy przed lwiątkiem, słonie zatrąbiły, natomiast zebry zaczęły wierzgać z radości, uderzając kopytami o ziemie. Ptaki przycupnięte na gałęziach drzew, wzbiły się w niebo. Panowała radość , której nikt nie mógł zepsuć.
 
 
***
 
Uśmiechnięty Rafiki po prezentacji, mógł oddać królewicza kochającym rodzicom. Sam udał się do swojego baobabu, by namalować malunek Simby.
Sarabi chwyciła syna w pysk i odmaszerowała do jaskini, gdzie położyła się obok Sarafiny. Mufasa przycupnął obok żony, natomiast Uru ułożyła się z naprzeciw nich. Czułym wzrokiem wpatrywała się we wnuka, przypominając sobie, jak to jej dzieci były w jego wieku.
Pochyliła się, by polizać lwiątko po główce i tym samym zmyć lepki sok.
-Jest cudowny. Liczę moja droga, że pozwolisz mi się kiedyś nim zaopiekować?
Sarabi uśmiechnęła się.
-Oczywiście, że pozwolę. Możesz pójść z nami nad wodopój, jeśli chcesz.
Uru skinęła głową. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, wtrącił się Mufasa, marszcząc brwi.
-Mamo , gdzie jest Taka?  Nie przypominam sobie, żebym widział go na prezentacji Simby.
Uru spojrzała na syna.
-Może zle się poczuł? Na pewno chciałaby być na uroczystości swojego jedynego bratanka.
-Mhm.-Mufasa nie był co do tego taki pewien.
Wezwał do siebie Zazu, by ten uprzedził Takę , że król się zbliża. Lew wyszedł, oglądając się przez ramię.
Uru pokręciła głową.
-Przyzwyczajajcie się, bo pewnego dnia wasze lwiątka będą takie duże,-lwica wstała,-Simba zapowiada się na świetnego księcia, natomiast Nala jest bardzo śliczna. Myślę, że mogłybyście ich zaręczyć.
Z szyderczym uśmiechem opuściła jaskinię. Natomiast Sarabi i Sarafina zachichotały. Nala wierciła się w łapach Sarafiny, więc lwica ją polizała.
-Wodopój?
-Wodopój!-pewnie odparła Sarabi, po czym ostrożnie dźwignęła się na równe łapy.
 
***
 
W tym czasie za Lwią Skałą, w ciemnej jaskini, Taka właśnie złapał mysz.
-Los nie jest sprawiedliwy,-powiedział, trzymając myszkę,-Ja na przykład nigdy nie zastanę królem,  a ty nie ujrzysz więcej wschodu słońca,-mówiąc to zamierzał ją zjeść, ale przerwał mu irytujący głos zza jego pleców.
-Mama ci nie mówiła żebyś nie bawił się jedzeniem?
-Czego znów chcesz?-Taka wściekły odwrócił się do Zazu.
-Oznajmić ci, że król Mufasa podąża do nas.Pewnie mu powiesz, czemu nie byłeś na porannej ceremonii.
Mysz uciekła.
-Przez ciebie Zazu straciłem obiad,-z wyrzutem oznajmił brązowy lew.
-Ha, stracisz więcej, bo król jest na ciebie wściekły.
-U, aż się trzęsę ze strachu!-Taka skradał się ku majordamusowi, który odrobinę przerażony, próbował mu uciec.
-Nie, Skaza, nie patrz tak na mnie.
-Jak mnie nazwałeś!?-zatrzymał się szybko lew. Zmarszczył brwi i ryknął z wściekłości. Oczywiście, że podobała mu się ta ksywka. Może nawet powinien się tak nazywać, z powodu blizny. Jak jednak ten głupi ptak mógł tak do niego mówić?!
Rzucił się na niego, ale w tej samej chwili, pojawił się Mufasa.
-Skaza
Sam mnie tak nazwałeś, niby królu-pomyślał z frustracją dawny książę.
-Wypluj go
-W samą porę panie-Zazu
Skaza wypłuł Zazu , całego w ślinie, po zawahaniu. Zbliżył się do brata.
-Mój starszy brat, zniżył się by obcować ze swym ludem
-Dlaczego nie widziałem cię na prezentacji Simby?
-To było dzisiaj...-rzekł, drapiąc ostrymi pazurami skalną ścianę,-...o jak że mi przykro... wyleciało mi z głowy.
-O tak, jako brat króla powinieneś wykazać się większą czujnością i być blisko tronu,-powiedział Zazu.
-Byłem blisko tronu, zanim urodził się ten wypłosz!
-Ten "wypłosz" to mój syn i twój przyszły król,-warknął Mufasa
-O, zaczynam już ćwiczyć dyganie
-Nie zwracaj się przeciwko mnie bracie!-syknął Mufasa
-O nie Mufaso, to ty nie zwracaj się przeciwko mnie!
Mufasa z rykiem rzucił się ku Tace, zagradzając mu drogę.
-Czy to wyzwanie?!
-Po co te nerwy, jak bym śmiał rzucać ci wyzwanie?
-A szkoda, czemu nie?-zadrwił Zazu
-Ponieważ odziedziczyłem w lwiej części rozum, lecz jeżeli chodzi o siłę... nie zostałem hojnie obdarzony,-Taka z udawaną smutną miną, ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
Mufasa z Zazu na ramieniu, wpatrywali się za nim.
-A ,w każde rodzinie taki się trafia... w mojej nawet dwóch..-odezwał się Zazu,-Udaje im się zepsuć każdą uroczystość.
-Co ja mam z nim zrobić?-spytał król lew
-Byłby z niego niezły futrzak
-Zazu..!!
Mufasa skierował się z powrotem ku Lwiej Skale.
-I zawsze w razie potrzeby można by go przetrzepać
-Hy hy hy,-zaśmiał się Mufasa
 
***  
 
Sarabi i Sarafina z lwiątkami w pyskach, skierowały się ku wodopojowi. W taki gorący dzień jak ten, dobrze byłoby zanurzyć się w chłodnej wodzie. Obie jednak wiedziały, że zanim do tego dojdzie, będą musiały uspokoić lwiątka . 
Chłodny wiatr muskał ich pyski, gdy położyły się na płaskiej skale w cieniu. Nad wodopojem jedynie dwa gepardy i żyrafa pili wodę. Nikt nie zwracał na nie uwagi, więc w spokoju mogły porozmawiać. Na Lwiej Skale wciąż ktoś kręcił się obok, pytając czy nic im nie potrzeba, a tutaj.. panowała cisza i spokój.
Sarabi oparła głowę na łapach. Westchnęła. Sarafina polizała Nale po główce. Ułożyła się obok Simby na trawie. Oba lwiątka z zaciekawieniem na siebie spoglądały.
Nala była kopią Sarafiny, natomiast Simba Mufasy. Sarabi i Sarafina, spoglądając na swoje pociechy, musiały przyznać, że chciałyby , by te zaprzyjazniły się i były szczęśliwe.
Lwice podjęły rozmowę.
 
 
***
 
Taka błądził po sawannie dość długo. Jego kroki słychać było z daleka. W oczach płonął czysty gniew. Jak Mufasa śmiał uważać się za lepszego i mi rozkazywać!!?
Musiał coś wymyślić...
Ten wypłosz nie może dostać tronu, żaden z nich. Tylko ja byłbym dobrym królem!
Jego wewnętrze myśli, przerwał nagły ciężar. Przeturlał się , wzbijając tumany kurzu. Powalony i przyszpilony do ziemi, dopiero po dłuższej chwili, w swoim przeciwniku rozpoznał Zirę. Lwica wyrosła. Jej łapy wydłużyły się, a pasek przebiegający na głowie, stał się wyraźniejszy. Z oczu płynęła ciekawość.
Taka prychnął, marząc by z niego zeszła. Miał już dość tego dnia.
-Cześć, Scar
-Ty też musisz mnie tak nazywać?-syknął, podnosząc się z ziemi. Otrzepał szybko czarną grzywę,-Czego chcesz?
-Szukałam cię. Masz może ochotę obejrzeć moje polowanie na oryksy?
-Nie, mam ważniejsze sprawy,-pokręcił głową Taka.
-Niby jakie?-zaciekawiła się lwica, wysilając słów,-Też idziesz nad wodopój jak najjaśniejsza królowa i jej pomocnica,-prychnęła.
-Czyżbyś nie lubiła Sarabi?
Zira skinęła głową, nabormuszona.
-Teraz jeszcze gdy urodziła lwiątko, na pewno nie odpuści sobie by mną pogardzać,-Zira usiadła na ziemi,-Mam dość tej okropnej Lwiej Ziemi!
-Nie miałabyś dość, gdyby zmienił się władca,-Taka uśmiechnął się szyderczo, wystawiając dumnie pierść,-I wkrótce to się stanie, gdy tylko pozbędę się tej dwójki. Będę działać z czasem, by nikt się nie zorientował.
Zira szerzej otworzyła oczy.
-Taka.. to genialny pomysł! Byłbyś świetnym królem. A ja zostanę twoją podwładną!
-Lepiej Zira,-Taka odezwał się ponownie,-Zostaniesz moją partnerką. Oczywiście tylko dla przykrywki. Wtedy szybciej mnie poprą, jeśli doczekam się rodziny.
-Tak, to.. to dobry plan,-odparła Zira, chodz czuła się okropnie w związku z tym, że Taka chciałby być z nią tylko dla zysków. Z innej jednak strony, może z czasem coś się rozwinie i stworzą naprawdę wspaniały królewski związek?
Jestem na pewno lepszą partią niż Sarafina czy Sarabi!-pomyślała Zira, kierując się za Taką w stronę granicy.
 
***
 
Gdy nadeszła noc, Uru jeszcze nie spała, tak jak większość stada. Zamiast tego z Simbą w łapach, leżała, oglądając gwiazdy. Tej nocy pięknie błyszczały.
-Gdy dorośniesz, poznasz wszystkie tajemnice jakie za sobą skrywają, mój kochany wnuku,-z uśmiechem i zachwytem opowiadała Uru. Była świadoma , że Simba już dawno zasnął. Nie przestawała jednak opowiadać.-Krąg życia to cudowna sprawa, bo trzyma wszystko w harmonii. Kierujemy się tym od pokoleń. Wiesz, mój malutki, że gdy lew , dzielny i odważny umiera, zamienia się w gwiazdę i spogląda na nas, czuwając, byśmy żyli bezpiecznie..?
 


 
Cześć! Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :)  Starałam się, by był przyjemny do czytania i z masą ślicznych obrazków.
Pozdrawiam ^_^