czwartek, 25 lipca 2019

#45 Najjaśniejsza gwiazda

Taka długo myślał nad planem swojej zemsty. Mrok wypalał jego serce i lew nie próbował mu się opierać. Pragnął zostać królem, czuł, że będzie poprawnym władcą dla Lwiej Ziemi. W Mufasie widział tym samym największe zagrożenie. Taka czuł, że pomoże królestwu. Postanowił więc postawić wszystko na jedną kartę.

Lew wstał następnego dnia bardzo wcześnie, by nikt się nie zorientował dokąd się wybierał. Jak na złość jednak, napotkał na Sarabi i Sarafinę, które ze swoimi lwiątkami, odpoczywały blisko Lwiej Skały. Widząc Takę, spojrzały na niego, ale się nie odezwały. Wyczuły napiętą atmosferę. Sarabi westchnęła, żałując, że znów nie mogą być małymi lwiątkami, przyjaznie do siebie nastawionymi.
Mały Simba wyszedł jej z łap i przewracając się, doszedł do Nali. Lwiątka zaczęły się popychać i gryzć w uszy, przez co młode matki skupiły na nich uwagę i zapomniały od razu o synu Uru.

Taka minął więc je, uprzednio biorąc kilka łyków wody. Ruszył prosto przed siebie. Przed nim rozciągał się piękny obraz sawanny, pełny zwierzyny, wodopojów, wysokiej trawy i mieszkańców. Kilka lwic wracało z polowania, najmłodsi ganiali się po sawannie, cieszą gorącym słońcem, ogrzewającym ich futra. Taka wywrócił oczami. Lwia Ziemia wydawała się taka... nudna.
Lew zauważył, że jest już blisko granicy. Powiódł wzrokiem po suchej, zniszczonej ziemi. Wiał z stamtąd nieprzyjemny wiatr, więc zmrużył oczy.
Taka trzepnął ogonem o ziemię, gdy zamiast przekroczyć granicy, jak miał to w zwyczaju robić, usłyszał za sobą głos.
-Taka! Skaza! Poczekaj!
Lew poczuł jak jeży mu się sierść. Już bardzo duża część stada, zaczęła tak na niego mówić i domyślał się, że jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce imię "Taka" zostanie kompletnie zapomniane.
Odwrócił się, gdy odgłosy kroków, stały się wyrazniejsze.
Mufasa dotarł do niego. Skinął głową.
-Dokąd się wybierasz?
-Nie twoja sprawa,-syknął Taka
Mufasa zmarszczył nos, ale kontynuował rozmowę:
-Właściwie to moja, bo jestem królem. Poza tym, chciałem żebyś towarzyszył mi w patrolu. Zazu złożył mi szczegółowy raport i wygląda na to, że wszystko dobrze. Przejdziemy się więc w dalsze zakątki.
Zazu jest baaardzo szczegółowy-Mufasa zaśmiał się, uświadamiając sobie, ile czasu schodzą im zwykle raporty.
-Nie mam ochoty przebywać w twoim towarzystwie,-mruknął Taka.
-Niby dlaczego? Ostatnio ciągle sobie grabisz bracie,-mruknął Mufasa,-Odizolowałeś się od stada i podobnie chcesz uczynić z własną rodziną.
-Nie możesz mi rozkazywać.
Taka spojrzał kontem oka na Złą Ziemię. Miał ochotę wybrać się na Cmentarzysko Słoni i porozmawiać z hienami o nowych propozycjach zemsty. Są mi posłuszni.. -pomyślał Taka.
Ominął Mufasę, kierując się z powrotem w stronę Lwiej Skały.

Mknął przez sawannę, pozwalając, by trawa ocierała się o jego brązowe łapy.Wiatr muskał jego pysk. Taka w szybkim tempie znalazł się pod Lwią Skałą i zastanowił co dalej zrobić. Mógł co prawda wrócić do granicy trochę pózniej, albo przespać się w wybranej przeze siebie jaskini.
Spostrzegł kamień leżący nie daleko i uderzył w niego mocno łapą z wystawionymi pazurami. Od razu ją cofnął, gdy poczuł piekący ból. Jego mocną domeną zdecydowanie był rozum, a nie siła.
-Głupi Mufasa. Nie wie, czego się po mnie spodziewać,-syknął sam do siebie.
Domyślał się, że pół stada jest już pewnie nad wodopojem. Nieoczekiwanym było więc dla niego usłyszeć kroki i po chwili poczuć ogon prosto na swoim ramieniu.

***

Mufasa, obserwował dłuższą chwilę jak jego brat odchodzi, po czym westchnął. Również spojrzał w stronę granicy, żeby chwilę pózniej, obrać inny kierunek. 
Król skierował się znaną sobie drogą do wodopoju. Właściwie, Mufasa znał każdy zakątek Lwiej Ziemi. Podobnie jak większość mieszkańców.
Gdy tylko dotarł do wodopoju, nie zdziwił się obecnością lwioziemców. Lwice skłoniły mu się z szacunkiem. Mufasa odpowiedział skinieniem głowy.  Wzrokiem odszukał ukochanej, by do niej podejść. Sarabi skierowała na niego pełne miłości oczy. Polizała go w policzek, nie wypuszczając z łap syna.
-Jak ci mija dzień?
-Cóż, ze strony królewskiej wszystko dobrze, gorzej relacje rodzinne..
-Nie musisz kończyć. Taka wygląda na niezle wściekniętego,-Sarafina zaprzestała na chwilę pielęgnacji swojej córki, by spojrzeć w oczy przyjaciela.
Mufasa pokiwał głową.
Na szczęście, kolejną ciężką rozmowę, przerwał Simba. Mały książę pisnął z radością. Nierównym krokiem opuścił łapy matki. 
Sarabi westchnęła. Znów będzie brudny... i znów nie pozwoli się wykąpać...    Był doprawdy uparty, jak i również wesoły. Sarabi uśmiechnęła się wyrozumiale. 

Simba podszedł do ojca, który ułożył się tak, by małe lwiątko mogło się na niego wdrapać. Simba zaczął gryzć jego ucho, ciągnąć je do tyłu.  Wszystkie lwioziemki rozczulił ten widok i wręcz nie mogły powstrzymać się od śmiechu.

***

Taka wstrzymał na chwilę oddech, nim odwrócił głowę. Za sobą widział sylwetkę brązowej lwicy, której oczy błyszczały czerwienią. Uśmiechała się lekko, ale gdy tylko zabrała ogon, jego koniuszek drgał. 
-Mamo? Co ty tutaj robisz? 
-Mieszkam,-odpowiedziała krótko Uru. Jej głos jak zawsze był ciepły, co pozwoliło odprężyć się brązowemu lwu.
-Chodziło mi bardziej o to, dlaczego nie jesteś z całym stadem nad wodopojem.
Uru zmrużyła leciutko oczy.
Dawna królowa przypomniała sobie, jak zaczął się jej dzień. Obudziła się, zjadła śniadanie, by chwilę pózniej porozmawiać z Mufasą. Jak zawsze brązowa lwica czuła w stosunku do niego ogromną dumę.  Następnie Uru miała okazję pobawić się z Simbą. Był to krótki czas, gdyż książę szybko wrócił do swojej matki, która akurat wybierała się gdzieś z Sarafiną. Uru doceniała jednak każdą chwilę z malutkim księciem. Czuła, że wyrośnie na wielkiego króla. Simba rósł bardzo szybko i równie szybko utożsamiał się jego charakter.
Ostatnim punktem dnia Uru była krótka drzemka, która została przerwana, gdy stado wyszło z jaskini, tupiąc łapami. Na początku córka Asali, zastanawiała się, czy nie wybrać się nad wodopój z resztą stada, albo chociaż nie odwiedzić Rafikiego. 
I gdy już miała coś postanowić, wychodząc z jaskini dojrzała swojego syna i miała nieprzyjemność usłyszeć jego słowa.
Nie potrafiła się jednak gniewać na swoje dziecko. Taka zawsze był trudny, ale wyłącznie dlatego, że był ambitny. Dawna królowa doskonale pamiętała każdy moment, gdy syn był zawiedziony nie mogąc spędzić czasu z ojcem, albo szczęśliwy gdy bawił się z przyjaciółmi. Chociaż jego charakter bardzo się zmienił, Uru i tak nie wymieniłaby swojego dziecka na żadne inne.

Westchnęła głęboko.
-Właśnie się tam wybierałam. Może zechciałbyś mi towarzyszyć?-po chwili kontynuowała,-Mufasa mówił o jakimś zadaniu dla waszej dwójki.
-Nie chce nic z nim robić.
-Dlaczego musisz być taki uparty?-oczy Uru pokryły się smutkiem.
Taka wzruszył ramionami. 
Uru zamyśliła się ponownie, tym razem krócej.
-Chce ci coś pokazać. Przejdziemy się na spacer?
Taka otworzył szeroko oczy, ale bez wahania pokiwał głową. 
Uru ponownie uśmiechnęła się. Ruszyła przed siebie, co jakiś czas odwracając się, by mieć pewność, że Taka za nią nadążą.

Córka Mohatu omijała zwinnie drzewa i kamienie. Miała pełną koncentracje. Słuchała jednym uchem dzwięków sawanny takich jak ptasi śpiew, stukot kopyt zebr, czy radosne okrzyki członków różnych stad. Z jej pyska nie schodziła radość. Lwia Ziemia miała się dobrze. Decyzja o wyborze Mufasy na króla była dobra i Uru czuła, że jej ojciec spoglądając na nią z jednej z gwiazd, jest z niej dumny. 

Taka na początku obawiał się, że matka skieruję się do wodopoju. O dziwo jednak, minęli go z większej odległości. Uru kontem oka przyjrzała się stadu, nim przyspieszyła.    
Słońce unosiło się już wysoko na horyzoncie i jeśli mieli dotrzeć na miejsce przed zapadnięciem zmroku, musieli się pośpieszyć.

Nagle przed Uru stanęły kolejne sceny z jej przeszłości. Zabawy z rodzicami, śmierć brata, poznanie Ahadi'ego, moment gdy zasiedli na tronie, wszystkie narodziny których była świadkiem i Uru doskonale zdała sobie sprawę z tego, że Krąg Życia trwa i będzie trwał. Była wdzięczna za wszystko co ją dotąd spotkało. Nie mogła się już doczekać tego, co będzie dalej, w przyszłości.

Nagle przyszedł również smutek, spowodowany pamięcią o Themie. Jej jedyna córka, pewnie dawno już założyła własną rodzinę. Szkoda tylko, że nie powróciła na Lwią Ziemię. Uru miała ogromną nadzieję, że jeszcze to zrobi, chociaż z każdym dniem szanse na to były coraz mniejsze.

Gdy tak Uru, z Taką u boku, przemykali przez sawannę, mijając różne zwierzęta i zagłębiając się coraz bardziej  w wysokiej trawie, postanowili zatrzymać się na chwilę by zapolować.
Bez najmniejszego problemu, Uru wytropiła niewielkie stado antylop. Zdecydowała się jednak na coś mniejszego i w ostateczności, zaproponowała góralki.
Taka nie był z tego wyboru zbyt szczęśliwy, ale posłuchał matki.  Poszedł za nią trochę głębiej. Polowanie było takie proste...
Uru ustawiła się w odpowiedniej pozycji, wytężając wszelkie zmysły. Gdy tylko obok zatrzęsła się trawa, lwica powoli przesunęła się naprzód. Uważała, by łapy przylegały do ziemi, oraz o tym by wystawić pazury. Taka, kroczący obok, cieszył się, że wiatr wieję od strony zwierzyny, która dzięki temu nie mogła ich wyczuć. Brązowy przygotował się na odpowiedni moment i cierpliwie poczekał, aż Uru da znać. Gdy to się stało, krótkim gestem łapy, wyskoczyli do przodu. Szybko odebrali swojej zwierzynie życie. Zarówno Uru jak i Taka złapali po jednym góralki. Prędko gryzli i przełykali kawałki mięsa.
-Pychota,-wyznała Uru, po czym jak miały w zwyczaju matki, polizała swojego syna za uchem. 
Taka skrzywił się.
-Idziemy już?
Uru pokiwała głową. Dwójka lwów wstała, by wyruszyć dalej.

-Daleko jeszcze?-zapytał po raz drugi Taka, gdy zatrzymali się po długim biegu. 
Uru zaśmiała się.
-Właściwie, to już jesteśmy.
Ogonem wskazała na rozpadlinę nie daleko.
-Kanion?-zdziwił się Taka.
-Tak,-przytaknęła Uru.
Lwica ostrożnie zbliżyła się do krawędzi, by chwilę pózniej powoli i sprawnie iść w dół. Taka poczekał aż matka znajdzie się niżej, by również do niej dołączyć.
Starał się iść jak najwolniej, czując jak kamyki ruszają się pod jego łapami. Po dłuższym czasie, znalazł się więc obok brązowej. Taka rozejrzał się wokół. Ściany kanionu były wielkie i kamieniste. Nie było tutaj prawie w ogóle roślinności. Do tego grzało zbyt wyraznie słońce, przez co kanion nie tyle wydawał się tajemniczy, co wręcz nieznośny.
Uru szybko wypatrzyła kilka zwierzątek, więc skierowała się w ich stronę. Następnie zatrzymała się. Łapą pokazała synowi niewielką roślinkę, której zielone liście rozrastały się, a korzenie mocno były utkwione w twardej ziemi.
Słysząc echo wywołane odgłosem własnych łap, stukających o twardą ziemię, Taka zbliżył się do mamy, by przyjrzeć się uważnie roślinie. Poduszki łap piekły go od wysiłku, stania na rozgrzanej ziemi. Uru jednak widocznie to nie przeszkadzało.
-Po co mnie tu przyprowadziłaś?-spytał Taka. 
Nie to, że nie lubił spędzać czasu z Uru. Przeciwnie. Matka miała szczególny wpływ na jego życie. Była dla młodego lwa najważniejszą lwicą na całym świecie. 
Czasami jednak jej nie rozumiał, jak teraz. Dlaczego miał oglądać jakąś roślinkę?
-Spójrz Tako. Nawet gdy wydaję się, że życie przeminęło, ono pojawia się niespodziewanie. Rozejrzyj się po tym kanionie. Wydaję się taki pusty, wręcz martwy. Jednak gdyby tak do końca było, ta mała roślinka nie wyrosłaby tutaj.
-To coś ma oznaczać?
-Tak, kochany.-rzekła lwica,-Nawet gdy kiedykolwiek opuści cię nadzieja, pamiętaj, że pojawi się ona niespodziewanie. Tak jak życie. Na tym właśnie polega Krąg Życia. Zaskakujący i potrzebny.
Taka starał się stłumić ziewnięcie. Uważnie słuchał, dopóki lwica nie przerwała, wpatrując się w niego w oczekiwaniu. Widocznie chciała, by coś dopowiedział, ale on tylko mruknął pod nosem. Zaczął popychać łapą niewielki kamyk.
Uru przyglądała mu się dłuższą chwilę.
-Możemy wracać,-powiedział Taka, świadomy jej spojrzenia. 
-Jeszcze troszkę,-odpowiedziała Uru,-Chciałam zapytać ciebie jeszcze o jedną rzecz. Wtedy pod Lwią Skałą, słyszałam co mówiłeś. 
-Możesz mi przypomnieć co konkretnie?
-Wiem, że nie dogadujesz się z bratem, ale twoje słowa... że Mufasa nie wie, czego powinien się po tobie spodziewać.-zauważyła, że ogon Taki lekko drgał , więc kontynuowała,-Tako, nie mówiłeś tego na poważnie prawda? To było w  gniewie, nie zrobiłbyś krzywdy bratu by zyskać koronę?
Taka nie spoglądał na swoje łapy, a prosto w czerwone oczy mamy. Co miał odpowiedzieć?
-Oczywiście że nie, wszak jesteśmy rodziną.
-Czuję się kłamiesz, synku. Słyszę to w twoim głosie i widzę w oczach,-westchnęła Uru. Przez chwilę milczała.-Pragniesz tronu. Wiem to doskonale, powtarzasz to za każdym razem. Obawiałam się o twoje relacje z Mufasą, gdy ten został królem. Widzę, że miałam powody.
-Mufasa zniszczy to królestwo, podobnie jego wypłosz.


-Ten wypłosz to Simba,-spokojnie odpowiedziała lwica,-Pamiętam, jak ty i Mufasa byliście sobie bliscy w dzieciństwie. Czy naprawdę musicie to kończyć? Nie możesz stać u jego boku? Założyć rodzinę u boku Ziry?
Taka uniósł do góry jedną brew. Jego głos zrobił się bardziej zimny, wręcz zirytowany.
-Zira urodzi mi pewnego dnia syna. Godnego następce, który przejmie wszystkie moje cele.
-Jestem szczęśliwa, że układasz sobie życie...
-Czy możemy już na tym skończyć? Nie zamierzam nic więcej  mówić.
-Ani robić,-podkreśliła Uru,-Zbliża się zachód słońca, obejrzymy go razem? Całą rodziną.
Sierść Taki uniosła się. Uderzył ogonem o ziemię w nagłej irytacji. Odsłonił kły, więc Uru cofnęła się o krok do tyłu.
-Oni już nie są moją rodziną! Nie będę patrzył jak Mufasa chwali się wszem i wobec, a Sarabi kiwa mu głową jak futrzak po złapaniu! Nienawidzę go i nie myśl, że kiedykolwiek polubię! Nie raz pozbywałem się zagrożenia, to nie będzie problem!
Po kanionie rozległ się jego ryk. 
Uru wpatrywała się w syna otwartymi oczami, w których pojawiły się różne uczucia. Gniew, strach, smutek, zaskoczenie oraz zagubienie.
Nie potrafiła wykrztusić żadnego słowa.
Taka zmarszczył brwi, wciąż się w nią wpatrując. Jego pazury jak zawsze były wystawione. 
-C-czy..-zdecydowała się zacząć, chociaż odpowiedz którą mogła otrzymać, mogłaby ją zranić,-..zabiłeś swoją Lwią Straż? Byli dla ciebie zagrożeniem?
-Byli głupcami. Nie chcieli mi pomóc. Zasłużyli na taki los.
Nie zaprzeczył! 
Uru mogłaby się rozpłakać, gdyby zawód nie wygrał ze smutkiem. Jej wzrok stwardniał. Taka zauważył u niej gniew, na co był przygotowany.
-Jak mogłeś! Postąpiłeś niegodnie! Odebrałeś niewinne życia! Tako, zawiodłam się!
-Chyba nie pierwszy raz co?
-Zawsze byłam po twojej stronie. Zagubiłeś się.-teraz z jej oczu zniknął gniew,-Pomogę ci.
-Nie potrzebuję pomocy, chyba, że w zemście.
-Nie możesz zabić brata!
-Zrobię co będę musiał!
-Taka!
-Nie Taka! Skaza!... Skaza! To moje nowe imię.-warknął lew.-Spójrz na moją bliznę! Spójrz na mnie!
-Proszę! Nie możesz, po prostu nie!-wiele myśli wirowalo teraz w głowie królowej. Ryknęła potężnie, starając się w ten sposób dotrzeć do syna.
Jej ryk odbił się od ścian kanionu, podobnie było gdy uczynił to samo Taka... a właściwie Skaza.

Wpatrywali się w siebie, cały czas nie przerywając kłótni. To była jedyna jaką kiedykolwiek odbyli. 

U góry kanionu również widać było życie. Kilkanaście antylop gnu, skubały ogromną trawę, nawet nie przejmując się zbytnio pomału zapadającym dniem. Gdy jednak usłyszały głośne ryki, przestraszyły się. Zwłaszcza, że nie daleko polowały lwioziemki by złapać kolację. Antylopy gnu spłoszyły się. Zbiegły równo do kanionu, kierując się szybko w stronę dwójki lwów na samym dole.

***

Król Mufasa rozejrzał się po swoim stadzie, gdy tylko wrócili znad wodopoju. Lwice wyruszyły na polowanie, natomiast reszta lwioziemców postanowiła zasnąć, albo zatopić się w rozmowach. Mała Nala smacznie spała już w łapach Sarafiny, natomiast Sarabi zachwycała się bawiącym jej ogonem Simbą.
Mufasa uśmiechnął się w stronę żony i syna. Pózniej skierował się w stronę czubka Lwiej Skały. Niepokoił go brak mamy i brata. Miała nadzieję, że oboje szybko wrócą. 
Mufasa ułożył się na szczycie, kładąc głowę na łapach. Wzrokiem przebiegał po sawannie.

***

Nim Uru się obejrzała, Skaza pchnął ją do biegu. Dwójka brązowych lwów była w ogromnym szoku. W kanionie zwykle było bardzo bezpiecznie. 
Lwy biegły, ile tylko miały sił w łapach. W oczach obojgu malowała się czysta panika. Antylopy gnu pędziły rozpędzone, całym stadem. Obijały kopytami o ziemię. Nie zamierzały się zatrzymać. 
Uru poczuła jak łapy odmawiają jej posłuszeństwa, ale zmusiła się by nie zwalniać. Biegnąc, rozglądała się. Ściany kanionu były na tyle strome, że nie było możliwości wdrapania się po nich. Ich jedyną nadzieją, stał się więc długi bieg aż do wyjścia na pustynię.
-Nie zatrzymuj się!-wydyszała.
Oddech piekł ją, przez gęsty dym i kurz który zgromadził się, przeniesiony z wiatrem. Chociaż lwioziemcy się mocno starali, nie byli w stanie długo utrzymać się na pierwszeństwie. Antylopy gnu otoczyły ich ze wszystkich stron.
Uru wysiliła się, by przeskoczyć kamień. Może nie była jeszcze taka młoda, ale zdecydowanie starość już ją opanowywała. Spojrzała kontem oka, na biegnącego Skazę. Nie udało mu się poprawnie wykonać skoku. Uderzył w kamień koniuszkiem łapy i teraz biegł, lekko kuląc.
Poczuła mocniejsze bicie serca. Wiedziała, że mieli dwa wyjścia: albo przestać biec i mieć nadzieję, że nic im się nie stanie, albo biec dalej i wiedzieć, że mogą przegrać.
Uru czuła się coraz gorzej. Ciała antylop obijały się o nią, sprawiając, że traciła równowagę. Ale ona musiała biec dalej! Musiała się uratować! Musiała ratować Mufasę! Musiała...
Akurat w tej chwili, Skaza został zepchnięty na ścianę. Lew poczuł zawroty głowy i runął na ziemię.  
-Nieee!-wrzasnęła Uru. 
Lwica rzuciła się w kierunku syna. Skaza miał otwarte oczy. Świat wokół niego wirował. Część antylop skakała nad nim, a inna część przebiegała. Uru ustawiła się obok niego. Każda antylopa która podeszła za blisko, dostawała mocne ugryzienie w kończyny.
Skaza podniósł się na równe łapy. Zdążył zauważyć pełne ulgi oczy matki, nim kolejne biegnące antylopy uderzyły w nią. 
Uru próbowała zaczerpnąć świeżego powietrza, gdy pchały ją tak długo, dopóki nie upadła na ziemię. Przebiegły wtedy po niej, sprawiając, że powietrze stało się gęste. Skaza nie mógł jej dojrzeć. Antylopy gnu nie przestawały biec, ale ich stado zakończyło się,a kurz zaczął opadać.

Uru miała wciąż otwarte oczy. Z jej ciała ciekła krew, a futro było brudne przez ślady kopyt. Brązowa lwica nie mogła złapać oddechu. Czuła się słaba, zmęczona. Uru nie potrafiła podnieść się na łapy. Tak ją bolały. Miała ochotę tylko leżeć. 
Dopadła ją myśl, że to może być jej koniec.

Skaza dobiegł do niej, z przerażeniem malującym się na pysku. Pochylił się nad nią.
-Mamo? Nic ci nie jest? Zaraz sprowadzę Rafikiego, on ci pomoże!
-Nie...-zdołała wyksztusić z siebie słowa,-...to koniec. 
-Nie możesz mnie zostawić! Nie możesz, mamo! Nie teraz, nie gdy jesteśmy pokłóceni! Mam tylko ciebie!
-P-proszę... przemyśl co robisz... kocham cię... i ci wybaczam.-wydyszała, zamykając oczy. To ciało było takie ciężkie i tak bardzo bolało. Na pysk lwicy nasunął się jednak uśmiech.
Jej życie było wspaniałe. Zaznała miłości rodziców, przyjazni, zaufania i szacunku ze strony stada. Kochała i ktoś ją kochał, mogła zostać mamą, mieć wpływ na los Lwiej Ziemi. Mogła obserwować jak zmienia się świat, witać wschodzące słońce i żegnać je gdy zachodziło. Nie zmieniłaby nic w swoim życiu, było piękne. 

Jedyne czego się obawiała, to tego co będzie pózniej. Mufasa będzie dobrym władcą, ale czy Skaza naprawdę dokona zła? 

Jej syn wciąż się nad nią nachylał, czuła jego ciepły oddech. Słyszała jak jego głos drży, gdy wołał w jej stronę "Obudz się! Nie odchodz!".
Ale Uru już odchodziła.  Lwica czuła, jak dusza opuszcza jej ciało i mknie ku lwiemu niebu. 

Skaza czuł łzy napływające do zielonych oczu. Uru przestała się ruszać. Lew jeszcze raz spróbował ją dobudzić. To było jednak bez sensu...  umarła... 
Lew położył się, wtulając nos w jej ciało. Zawsze była przy nim. Kochała go i dalej kocha, a on ją teraz stracił.
Długo leżał w takiej pozycji, dopóki pierwsze gwiazdy nie zapełniły nocnego nieba. Wtedy uniósł głowę i zaczął wylizywać jej ciało. Chciał by matka miała wciąż czystą sierść, o którą zawsze tak dbała.Otarł łapą łzy, by wciąż udawać twardziela. Jego serce na zawsze pękło... był gotowy dokonać teraz wszystkiego, by je odbudować-a to było możliwe tylko wtedy, gdy zostanie królem. 
Przyłożył jeszcze raz pysk do ciała matki.
-Przepraszam. Żegnaj.
Odetchnął głęboko. Podniósł ciało lwicy, prosto na swoje plecy.  Tęsknota zalała go ze wszystkich stron.  Ostrożnie skierował się w stronę Lwiej Skały.


[*] To zdecydowanie najsmutniejszy ze wszystkich rozdziałów. Zakończył się pewien okres w dziejach mojej twórczości - Uru była pierwszą postacią z Króla Lwa, którą miałam zaszczyt się opiekować i tym samym pierwszym blogiem. Jej śmierć jest zdecydowanie smutnym elementem. Niestety musiałam tego dokonać. Skaza chcąc pozbyć się swojego brata i Simby, wysłał ich do miejsca, w którym zginęła jego ukochana matka. Czujecie ten zabieg? Według mnie Uru będzie najjaśniejszą ze wszystkich gwiazd. Nie chcąc dłużej przedłużać, zaproszę was tylko do epilogu, który pojawi się jutro i... dziękuję. [*]

1 komentarz:

  1. Szkoda, że Uru umarła w taki sposób... Będę za nią tęsknić, bo na prawdę ją polubiłam...

    OdpowiedzUsuń